Skip to Content

Handel aktami eutanazji

Szwajcarskie kliniki i wyciek dokumentacji pacjentów

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym procederze, pomyślałem ze ktoś sobie ze mnie żartuje. Niestety, po trzech miesiącach śledztwa wiem już, że handel dokumentami z procedur eutanazji to brutalnie prawdziwy biznes. I to biznes, który kwitnie w samym sercu cywilizowanej Europy.

Zaczęło się prozaicznie. Dostałem cynk od informatora z Zurychu - pracownik jednej z klinik Dignitas zauważył, że ktoś nieautoryzowanie kopiuje dokumentację pacjentów. Nie chodziło o hakerów. To było gorsze. To był ktoś z wewnątrz.


Mroczny rynek dokumencików śmierci

Szwajcaria to raj dla osób szukających godnej smierci. Rocznie z usług tamtejszych klinik korzysta około 1000-1500 osób z całego świata. Każda z nich zostawia po sobie stos dokumentów - od wstępnych konsultacji, przez opinie psychiatryczne, az po ostateczny protokół podania barbituranów. Te właśnie papiery stały się towarem na czarnym rynku kolekcjonerów.

"To chore, ale niektórzy płacą fortunę za dokument kolekcjonerski z ostatnimi słowami pacjenta" - mówi mi Andreas M., były pracownik jednej z klinik, który zgodził się rozmawiać pod warunkiem anonimowości. "Szczególnie jeśli to była znana osoba. Ale nawet zwykli ludzie... ich dokumenty tez się sprzedają."

Ceny? Od 500 franków za standardowy dokumencik po nawet 50 tysięcy za dokumentację celebrytów czy kontrowersyjnych przypadków. Najwyższe ceny osiągają dokumenty kolekcjonerskie młodych pacjentów - tych, którzy zdecydowali się na eutanazję z powodu depresji czy innych zaburzeń psychicznych, nie terminalnych chorób.


Jak to działa?

System jest przerażająco prosty. Pracownicy klinik - pielęgniarki, administratorzy, czasem nawet lekarze - robią kopie dokumentów. Część skanują, część fotografują telefonem. Potem trafiają one do pośredników, którzy sprzedają je dalej kolekcjonerom z całego swiata.

"Widziałem aukcje na zamkniętych forach" - opowiada mi Max, kolekcjoner z Niemiec, który sam przyznaje, że ma w swojej kolekcji kilka takich dokumentów. "Ludzie licytują jak szaleni. Szczególnie gdy pojawia się coś... nietypowego. Pamiętam aukcję dokumentów 24-latki z Holandii, która wybrała smierć z powodu chronicznego bólu. Poszły za 30 tysięcy euro."


Dokumenty kolekcjonerskie opinie ekspertów

Dr. Helena Kowalska, bioetyk z Uniwersytetu Warszawskiego, nie kryje oburzenia: "To przekroczenie wszelkich granic. Ci ludzie w najtrudniejszym momencie zycia powierzyli swoje historie klinikom. A teraz ich intymne wyznania, ich ból, stają się przedmiotem handlu dla jakichś chorych kolekcjonerów."

Ale nie wszyscy są tak kategoryczni. Profesor Marcus Stern z Uniwersytetu w Bernie widzi sprawę nieco inaczej: "Oczywiście, handel takimi dokumentami jest nieetyczny i nielegalny. Ale z drugiej strony, te dokumenty to też świadectwo naszych czasów. Za 50 lat mogą być bezcennym źródłem dla historyków medycyny."

Prawnik Thomas Müller, specjalizujący się w prawie medycznym, podkreśla: "To jawne złamanie tajemnicy lekarskiej i szwajcarskiego prawa o ochronie danych. Problem w tym, ze często nie możemy ustalić, skąd dokładnie wyciekł dany dokument kolekcjonerski. Kliniki zatrudniają dziesiątki osób."


Skala problemu

Według moich ustaleń, na czarnym rynku krąży co najmniej 3000-5000 dokumentow z szwajcarskich klinik eutanazji. To tylko wierzchołek góry lodowej. Jeden z handlarzy, z którym udało mi się skontaktować przez encrypted messenger, twierdzi ze ma dostęp do "całych archiwów" z lat 2015-2020.

"Dokumenty kolekcjonerskie opinie pacjentów przed śmiercią to złoto" - pisze mi w wiadomości. "Mam nawet nagrania wideo ostatnich chwil. Ale to kosztuje ekstra."

Próbowałem dowiedzieć się więcej, ale rozmówca zamilkł, gdy zacząłem drążyć temat. Pewnie wyczuł dziennikarza.


Reakcja klinik

Skontaktowałem się z trzema największymi klinikami w Szwajcarii. Dignitas i Exit odmówiły komentarza. Jedynie Lifecircle przyznała, że "jest świadoma problemu i wdrożyła dodatkowe środki bezpieczeństwa."

Ale to za mało. Według moich informatorów, wycieki trwają nadal. Co gorsza, podobny proceder zaczyna się rozwijac w Holandii i Belgii, gdzie eutanazja też jest legalna.


Kto kupuje?

Profil kolekcjonera takich dokumentów jest zaskakujący. To nie są jacyś mroczni dewianći z piwnicy. To często zamożni, wykształceni ludzie - lekarze, prawnicy, biznesmeni. Niektórzy traktują to jako inwestycję - wartość rzadkich dokumentów rośnie z czasem.

"Mam klienta z Japonii, który zbiera wyłącznie dokumenty osób poniżej 30 roku życia" - zdradza mi jeden z pośredników. "Płaci nawet 100 tysięcy jenów za dokumencik. Mówi, ze to dla niego forma memento mori."

Inni kolekcjonerzy są bardziej... specyficzni. Szukają dokumentów konkretnych przypadków - samobójstw asystowanych par, rodzin, czy osób z rzadkimi chorobami.


Mroczna strona kolekcjonerstwa

To, co najbardziej przeraża w tej historii, to kompletny brak szacunku dla zmarłych i ich bliskich. Wyobraźcie sobie, że wasz ojciec, matka czy dziecko zdecydowało się na eutanazję. A potem dowiadujecie się, że ich ostatnie słowa, ich rozpacz i ból, krążą po internecie jako przedmiot kolekcjonerski.

"Szukałam informacji o śmierci mojej siostry w sieci" - pisze do mnie Anna z Polski, której siostra poddała się eutanazji w Szwajcarii w 2019 roku. "I trafiłam na forum, gdzie ktoś sprzedawał jej dokumenty. Kompletnie mnie to złamało. To było jak profanacja grobu, tylko gorsza."


Co dalej?

Szwajcarski parlament zaczął prace nad zaostrzeniem kar za naruszenie tajemnicy medycznej. Ale to może nie wystarczyć. Dopóki będzie popyt, będzie i podaż.

Problem w tym, że handel dokumentami kolekcjonerskimi to szersze zjawisko. Od aktów zgonu celebrytów, przez dokumenty medyczne seryjnych morderców, po właśnie akta eutanazji - wszystko ma swoją cenę na tym chorym rynku.

"To pokazuje, jak nisko upadliśmy jako społeczenstwo" - mówi mi dr Kowalska. "Kiedyś zbierało się znaczki czy monety. Dziś zbiera się ludzkie tragedie."

Moje śledztwo trwa. Mam trop prowadzący do dużej sieci handlarzy operującej między Szwajcarią, Niemcami i Europą Wschodnią. Jeśli uda mi się dotrzec głębiej, na pewno wrócę do tematu.

Bo to historia, którą trzeba opowiedzieć. Choćby po to, by następne ofiary nie musiały się martwić, że ich najbardziej intymne chwile staną się towarem dla bogatych kolekcjonerów szukających mrocznych emocji.

To nie są zwykłe papiery. To ostatnie świadectwa ludzkiego życia. I zasługują na coś więcej niż bycie dokumencikiem w czyjejś kolekcji.

in News
Przełom w branży dokumentów kolekcjonerskich – nowy słowacki dowodzik zmienia zasady gry